Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tej nieszczęśliwej Faustysi — ja, bodajbym się narazić miała — rzekła na wstępie do Bohuszewicza pilno mu się przypatrując — gotowam pomagać i uczynić dla niej, co tylko w mej mocy. U mnie możecie się naradzać bezpiecznie, nawet ten kochanek widzieć się z nią tu będzie mógł, bo ja na czatach stanę, a gdyby matka nadeszła — skryję go.
— Pani masz anielskie serce — odparł z galanterią Bohuszewicz. — W imieniu przyjaciela mojego — nie wiem — jak wdzięczność jej wyrażę.
— Idę za popędem serca — odezwała się patetycznie pani Gilles — przez całe życie moje umiałam szanować sentyment. Nie uwierzysz pan, jak będę szczęśliwą, gdy ich ze szpon tego obrzydłego starca, tyrana wyrwiemy.
Bohuszewiczowi wcale było przyjemnie z tak sentymentalną naradzać się wdówką, pocałował ją w rękę, siadł i natychmiast wielkie konsylium się rozpoczęło.
— Wszystko się zdaje składać jak najpomyślniej — odezwał się po chwili — ale potrzeba z czasu korzystać, bo drugi raz sposobności podobnej nie znajdą. Brat Butryma, który był w służbie chorążego, został tak jak odpędzony, pokrzywdzony, pała więc zemstą. I on pomagać nam będzie. Z Warszawy ucieczka łatwiejsza jest niż z Białej.
— Ja toż samo powiadam — dodała pani Gilles. — Matka po kilka godzin pozwala u mnie przesiadywać Faustynce. W razie ucieczki, nierychło się o niej dowiedzą, a mieć tyle czasu przed sobą — to znaczy, że nie dościgną.
— Pani pozwolisz, abyśmy tu do niej wszyscy się zeszli, ostrożnie, po jednemu — rzeki Bohuszewicz. — Naradzimy się i postanowimy, kiedy wykonać.
— Przychodźcie! proszę, nie zwłóczcie — zawołała pani Gilles — potem, gdy po uroczystości ludzie się roz-

216