Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

jeżdżać zaczną, trudniej nam będzie, a zatem — śpieszmy. Faustysia dla wyzwolenia się od tyrana na wszystko gotowa.
Postanowiono nazajutrz zebrać się na naradę we dworze Branickich. Damazy chodził upojony, miał bowiem nadzieję widzenia się z Faustysią, a sama ta obietnica już go szczęśliwym czyniła. Potrzeba jednak było nadzwyczaj być ostrożnym, aby Zaborskiej, podejrzliwej, nie strwożyć, nie dać się jej czegoś domyślić.
Każdy ze spiskowych wsunął się osobno i po cichu, wypatrując chwilę taką, aby nikogo w sieni i na wschodach nie spotkał. Pierwszym był Bohuszewicz, który niedaleko od dworu zostawił Damazego; po nim przybył on, a na ostatek Marcjan.
Wdowa była w swoim żywiole.
Intryga, spisek, porwanie, dwoje kochanków, stary prześladowca jakby z komedii lub romansu, jej udział dobroczynny w tym wszystkim — wprawiały ją w entuzjazm nie do opisania. Przy tym dwóch przystojnych młodzieńców znajomość była też nie do pogardzenia.
Bohuszewicz, który się otarł w Lunewilu, przypadł jej bardzo do smaku.
Była za tym, aby do ucieczki wybrać dzień taki, gdy z powodu uroczystości jak największy zamęt i nieład w mieście panować będzie; książę chorąży zajęty na zamku, Wolski na Ujazdowie. Przed wieczorem mogła się wymknąć Faustysia i siąść nie widziana, na uboczu, do bryczki.
Nimby się opatrzono, że znikła, pani Gilles obiecywała zyskać godzin kilka. Nie obawiała się wcale prześladowania ufając opiece hetmana, a poróżnienie się ze starą Zaborską lekceważyła.
Damazy na wszystko się zgadzał.

217