Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

Na twarzy króla widać było radość wielką, bo syna tego kochał bardzo, a wyrobienie mu księstwa kurlandzkiego nie przyszło łatwo; lecz chwilami wzrok niespokojny mierzył salę bojaźliwie. Potężna rodzina Czartoryskich stała naówczas w obozie królowi przeciwnym, a raczej temu, który go zastępował, Brühlowi. Zrywała ona sejmy i sejmiki, bruździła okrutnie; lękał się jej król i tego dnia z rana doniesiono mu, że Czartoryscy nawet inwestyturze przejść spokojnie nie dadzą i coś spłatają, co uroczystość tę zakłóci.
Chociaż Brühl, Radziwiłłowie, Potoccy i dworska partia zaręczyli królowi, iż żadnego takiego wystąpienia nie dopuszczą, choćby śmiałka rozsiekać przyszło, król jednak rzucał oczyma po twarzach otaczających, obawiając się ciągle jakiejś manifestacji. Widać to było po nim, gdyż najmniejszy odgłos, szmer, okrzyk silniejszy wstrząsał purpurą płaszcza, który miał na ramionach.
Wreszcie długie mowy przebrzmiały, a marszałek koronny zamknął je dziękczynną, i August III już z tronu miał się ruszyć, gdy pół wariata, niejaki Cypruś Wolski, z którego się ludzie śmieli, wyrwał się z tłumu z wiwatowym okrzykiem, wiersze jakieś rozrzucając drukowane na wszystkie strony.
Król, który ciągle miał na myśli jakiś protest Czartoryskich, pobladł i cofnął się.
Mniszech, marszałek koronny, aż Wolskiego laską po głowie uderzył, wołając „błazen“, i ten wyraz złowrogi był podobno ostatnim, który na sali słyszano.
Kiedy książę chorąży nareszcie drzewce, od którego mu ręce drętwiały, mógł postawić w kącie i nogi poruszyć, uczuł się tak złamanym i zmęczonym, że się obejrzał za kimś, co by mu rękę mógł podać.
Szczęściem, znalazł się szambelan Kaszyc niedaleko i pośpieszył do księcia, który nimby na ucztę ten dzień

223