Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

ko, który choć z Wolskim niby dobrze był, ale na wylot go znając nie lubił go, należał do tych właśnie, co mu najwięcej gorącego sadła zalewali za skórę.
Dederko wiedział dobrze, iż się Wolski zalecał do Zaborskiej. Żartował sobie z tych zalotów nie jeden raz, a teraz właśnie, widząc, że Wolski tak jest zajęty, iż na Pragę zajrzeć nie może, ciągle go Faustysią prześladował.
— Zobaczysz, że ci się Butrymy odpłacą za to, żeś tamtego z kwitkiem odprawił — mówił Dederko. — Prawda, że ci się to zręcznie udało, ale na biedę książę za sobą kazał babom jechać. Tu ci ją Butrymy porwą jak amen w pacierzu.
— Ten się do niej nigdy nie miał! ani patrzył na nią, co pleciesz! — odparł Wolski.
— Ja to wiem, ale ich tu dwóch jest! Na moje oczy widziałem i wiem — mówił Dederko.
— Jak to? i tamten? tu!? — krzyknął Wolski.
— I tamten! — śmiejąc się potwierdził podkoniuszy.
Wolski wargi do krwi zakąsił.
Właśnie w tej chwili, gdy mu tego klina zabił Dederko, nadbiegł bojar, wołając w skok do księcia. Siadł na koń pan łowczy i poleciał. Gdy na podwórzec pałacowy wpadł, koń się rozparł zdyszany, tak go gnał bez litości. Książę, zobaczywszy go, począł łajać, że mu raportów nie zdawano, co się na Ujazdowie działo.
— Ja głowę tracę! — zawołał Wolski.
— A ja ci ją z karku zdejmę, jeżeli mi w czym chybisz — to sobie zapisz. Jakem Radziwiłł!
Łowczy potarł tylko czarne pokręcone włosy.
— Mało tego było, co ze zwierzem mam — rzekł — przybył kłopot nowy, którego książę sobie sam napytał.
Chorąży zapłonął gniewem.
— Zwariowałeś? — burknął.

225