Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — rzekł Wolski śmiało. — Potrzeba było te baby wlec za sobą? Otóż wiem na pewno, że ten bestia Butrym, brat naszego, ten, com go w Białej szukał, przypędził tu za Zaborską i tu ją jak nic gotów księciu wziąć sprzed nosa.
Chorąży, który właśnie najmocniej był za swą „perełką“ stęskniony i w którym miłość chorobliwa oddaleniem od niej się wzmogła — rękami się uderzył po głowie.
— Kłamiesz! — zawołał.
— Prawdę mówię, widział obu razem Dederko, spiskują, a że myślą dziewczynę pochwycić — na to gardło daję.
Jakiś czas milczał książę, chciał powstać z krzesła, nogi mu drżały, a tu na obiad królewski jechać potrzeba było i radzić długo nie miał czasu. Brwi mu się ścisnęły, kułaki oba pościskały.
— Dziesięciu kozaków najlepszych mi wybierz, cztery konie najsilniejsze i żeby mi dziś przed wieczorem obie Zaborskie na brykę wsadzić, nie pytając nic — do Białej!
Wolski, który się tak radykalnego środka nie spodziewał, stał niemy.
Chorąży nogą tupnął.
— Słyszysz mnie — jakiś! Dziesięciu kozaków dworskich, cztery najlepsze konie do bryki i dziś w wieczór żeby mi ich tu nie było!
Książę wstał i zawołał do hajduka:
— Sawery, szabla i czapka! — do pałacu. Prosić szambelana Kaszyca.
Nie odchodził jeszcze Wolski, sądząc, że książę wyda jaką dyspozycję dodatkową, ale chorąży, wzburzony strasznie, ani patrzeć nań, ani mówić do niego już nie chciał.

226