Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Karczmarka była otyła, ciężka, odziana i ubrana starą modą, z czółkiem na głowie, w wytartym kożuszku z kotów. Choć twarz miała rozlaną i trzy pod nią podbródki, a tusza dozwalała się zdrowia domyślać, blada była i żółta, pomarszczona, mizerna. Rękę jedną trzymała za załóżką niegdyś lamową, w której resztki nici złotych przeświecały, drugą osłaniała się, bo kożuszek, na jeden rękaw włożony, z niej spadał. Marcjan spojrzawszy na Chaję skrzywił się, jakby nie bardzo był rad, że ona go tu spotkała i na rozmowę ich chciała wyciągnąć. Chaja zbliżyła się zwolna ku piecowi, chcąc też z ognia korzystać i trochę się ogrzać przy nim.
Rękę przyłożyła do pieca, próbując, czy się już ocieplać zaczął, bo w izbie jeszcze mało czuć było skutków ognia. Nie pilno jej było przemówić; patrzała na drewka, które płonęły nieochoczo, stała jakiś czas milcząca. Podniosła potem zwolna głowę i zapytała przybyłego Damazego:
— A gdzieście to bywali, paneczku?
— Och! och! — odrzekł ostrożnie Damazy — po Koronie się włóczyłem, zwyczajnie, jak to gdy człowiek chleba szuka. Zachciałaś stara!
— No, i tuście za tym przybyli? — przebąknęła Chaja ruszając z lekka ramionami.
Marcjan nie dał bratu odpowiedzieć i wtrącił żywo, spoglądając na niego:
— On tu przejazdem tylko, a jutro, jak dzień, musi dalej w drogę!
— Aj! aj! — rzekła Chaja — to niechby choć dzień spoczął. Jutro, po takiej zawiei, drogi żadnej nie będzie, a kto wie, czy wicher do rana ustanie?
— To co! — wysilając się na wesołość zawołał podłowczy — albo to my do tego nie przywykli, by w każdą porę, czy śnieg, czy wicher, czy pioruny, czy słota, na przebój iść, gdy potrzeba? Toć to nasza szlachecka dola!

21