Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Wolski śpiesząc się bardzo, aby spełnić natychmiast rozkaz chorążego, biegł do konia, Ponikwicki go pod rękę chwycił, wołając: — na momencik! — i wciągnął za sobą do pustej kancelarii.
Począł od tego, że rulonik z dukatami mu wcisnął szepcząc, iż to była renumeracja wiadoma. Wolski, zarumieniwszy się, dziękował chowając rulonik do kieszeni i już chciał się oddalić, gdy Ponikwicki go wstrzymał.
— Cóż się dzieje z testamentem? książę ciekawy bardzo. Powiadają, że albo spisany jest, lub przygotowany.
Machnął ręką Wolski i począł się uśmiechać złośliwie.
— Mowa o nim dawno, a szczególniej z naprawy wojewody czernihowskiego, który o los córki jest niespokojny — ale nigdy do napisania testamentu nie przyjdzie.
— A cóż znaczą narady z księdzem Riokurem?
— Nic one nie znaczą — rzekł Wolski. — Książę ma przesąd starych ludzi, że gdy testament napisze, może mu to śmierć przyśpieszyć: więc będzie zbierał się, mówił, a nie zrobi. I gdyby go pisać chciał, to go biskupowi nie da koncypować, ale Matusewiczowi, w którego wierzy prawnicze zdolności.
— Jesteś tego waćpan pewien? — zapytał Ponikwicki.
— Mogę ręczyć za to, co mówię — odparł Wolski — a gdyby do pisania testamentu przychodziło, potrafię mu przeszkodzić, choć przeciw własnemu interesowi; ale niechże książę hetman o mnie pamięta.
— Za to ręczyć mogę, iż waćpanu zawdzięczy — odezwał się Ponikwicki — gdyby jednak zawiedzionym być miał...
Spojrzał w oczy Wolskiemu, który to zrozumiał, że mu nie ufano.

228