Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Z okna izby, w której pani Gilles z Zaborskimi siedziała rozmawiając o pięknym młodym Brühlu, o księciu Karolu, o młodzieży, która na koniach harcowała tak zręcznie — widzieć było można wszystkie przygotowania, jakie Wolski czynił.
Zaborska dziwiła się, że Wolski ani na chwilę do nich nie wstąpił i z konia nie zsiadł. — To mu pilno! — szeptała.
Spostrzegła Zaborska, że brykę, którą ona przyjechała, wytaczano z wozowni i pośpiesznie wzięto się do smarowania.
— A to osobliwsza rzecz! — rozśmiała się — jakby piękniejszych powozów im zabrakło do miasta, brykę tę, którą nas tu przywieziono, widzę, w rekwizycję biorą.
Faustysi serce jakoś bić zaczęło, spojrzała na panią Gilles. Nie domyślano się jednak nic jeszcze.
Nim konie do bryki zaprzęgać zaczęto, dworscy kozacy, chłop w chłopa, jak dęby, uzbrojeni, poodziewani do podróży, zjawili się na koniach i stanęli w dziedzińcu.
— Zaprzęgać! — krzyknął Wolski — a żywo!
To mówiąc, z konia u ganku zsiadł i oddawszy go czekającemu parobczakowi, zwrócił się ku mieszkaniu Zaborskich. Stara do niego wyszła ku progowi.
Faustysia z panią Gilles chciały wyjść do drugiej izby, gdy Wolski z ustami skrzywionymi znacząco i miną dumną ukazał się we drzwiach.
— A przecież pan łowczy sobie o nas przypomniał — zawołała Zaborska.
— Żebym nie chciał, tobym musiał — rzekł szorstko Wolski — bo mnie jaśnie oświecony pan przysyła.
Faustysia i pani Gilles posłyszawszy to zatrzymały się w progu.
— Niemiłe mam poselstwo — dodał — ale pan każe, sługa musi. Księciu doniesiono, że się tu ktoś kręci około

230