Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

Gilles nie mówiąc słowa, wściekła na Wolskiego, pomagała do wyboru w drogę i pocieszała Faustysię ciągłe jej coś do ucha szepcząc.
Z ludzi Radziwiłłowskich co na Pradze zostało, zbiegło się wszystko do tej bryki i kozaków, rozpytując, ciekawiąc, co ten nagły odjazd miał znaczyć.
Choć łowczy naglił, do mroku się Zaborska nie mogła upakować. Brakło jej ciągle czegoś; prawdę rzekłszy, spodziewała się, iż może coś odjazdowi przeszkodzić.
Na ostatek, gdy już siadać przyszło do bryki, Faustysię, zapłakaną i osłabłą, musiano niemal na rękach wnieść do niej. Biedne dziewczę z rozpaczy straciło prawie przytomność, a łzy te, wielkiego znaczenia dla Wolskiego, dowodziły, że dobrze się stało, iż książę je do Białej odsyłał.
Kozacy na komendę otoczyli brykę dokoła, starszy nad nimi, dziesiętnik Hrysza, miał rozkaz, bez zatrzymywania się po drodze nad czas dla koni koniecznie potrzebny, wprost jechać do Białej.
Wolski kartę mu dał do burgrabiego zamkowego. Słychać było jęk i płacz Faustysi zza skórzanych firanek żegnającej Gilles, gdy łowczy zakomenderował:
— Ruszać!
Woźnica konie zaciął i cała gromadka wyciągnęła z dziedzińca. Pokręcił wąsa Wolski.
— Zjedzą licha, żeby mi co zrobili...
Rozśmiał się wesoło i na Ujazdowskie Pole pokłusował.
Gilles stała długo w ganku, łzy ocierając, gniew i niepokój starając się stłumić w sobie, a szukając sposobu, aby co prędzej dać znać Butrymowi i Bohuszewiczowi. Ale było to niepodobieństwem, bo wcale nie wiedziała, gdzie ich szukać, a według wszelkiego podobieństwa oni się dnia tego już do niej zgłosić nie mieli.

232