Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

słą niedawno oglądali, musiał się czarodziejskim wydawać.
Tylko taka fantazja pańska, mająca na posługi kawał kraju, tysiące ludzi, skarbiec zamożny i wolę nawykłą, by się przed nią wszystko uginało, mogła dokonać coś podobnego.
Zwierza przygnano i przywieziono aż z lasów słuckich i bialskiej puszczy; nagie pole drzewami na ten jeden dzień zasadzono, które potem pousychać i precz rozchwytane być miały. Więcej niż na pół mili bito częstokoły i stawiono parkany.
Wśród sztucznego lasu powysypywane żwirem ulice wiły się, według obmyślanego planu dla łowów.
Prawie na środku placu wystawiony był pawilon dla króla, dworu i dostojnych gości, dosyć obszerny, by ich wygodnie mógł pomieścić. Sklecono go z desek tylko, ale ubrano tak, jak na przyjęcie najjaśniejszego pana przystało.
Budowa z kopułką u góry, dwupiętrowa, zewnątrz całe ściany miała suknem zielonym obite, wewnątrz, gdzie król miał się mieścić, takimże aksamitem ze złotymi galonami, frędzlami, sznurami i kutasami. Na piętrze podłoga wysłana marmurkami broniła od chłodu, dokoła zaś altany, dosyć szeroko, dla mających tu stać myśliwych rozłożono skóry niedźwiedzie.
Cała służba Radziwiłłowska łowiecka, w nowej barwie, zielono ze złotem poubierana, strojna, jak wojsko wyćwiczona, dobrana dla oka, miała na czele Wolskiego, na ten dzień z wielką elegancją i przepychem ubranego, z trąbką złocistą przez plecy, w kapelusiku z piórkiem na ufryzowanej głowie.
U bramy książę chorąży, z miecznikiem litewskim, z kilku Radziwiłłami, wśród których dziwnie dosyć wy-

234