Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

Chaja, patrząc ciągle w ogień, potrząsała głową:
— A co tak pilnego? — spytała. — Czy już brat wasz miejsce znalazł i jedzie po niewoli? bo po dobrej woli w taką porę... aj! aj! ludzi w polach śnieg zasypuje; albo to nie bywało?
Damazy milczał. Zachmurzył się posłyszawszy, że brat mu zaraz nazajutrz stąd precz kazał iść, o czym nie myślał wcale, ale kłamu zadać mu nie chciał, bo Marcjan bez przyczyny tego nie mógł uczynić.
— Godziłoby się — dodała zwolna stara Żydówka — dla brata dłużej tu zagościć.
— Pewno, pewno — zawołał Marcjan — i ja go prosiłem o to, ale on jak się uprze... No — i służba nie żarty.
— Z przeproszeniem — odezwała się Chaja spoglądając na Damazego — u kogo pan się umieścił?
— A w Nieświeżu! — wtrącił żywo podłowczy.
Chaja głową potrząsnęła, lecz odezwać się i zdania o tym dać nie śmiała. Nieświeski pan bratem był bialskiego pana, a choć ze sobą chłodno jakoś żyli i koso a zazdrośnie na siebie spoglądali, zawsze to była krew taż sama, książęca.
— Już jak pan w Nieświeżu miał służyć — przebąknęła cicho — to było prawie jedno jak u nas. Czemu się pan razem z bratem do nas nie dostał?
Damazy, rad nie rad, musiał braterskie kłamstwa na swój karb przyjmować i odparł:
— Tu bo o miejsce trudno!
— Hm! hm! — mówiła Chaja patrząc ciągle w ogień, który miał dla niej jakąś siłę przyciągającą. — U nas o miejsce albo trudno, albo nie, a kto się umie starać, choćby żadnego nie było, znajdzie się dla niego. Pański brat w łaskach u jaśnie oświeconego chorążego.
— Aj! aj! — przerwał Marcjan — bodajeś tak zdrowa była!

22