Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

znużona, musiała znijść z galerii i sama zbliżyć się do nich.
Zobaczywszy ją idącą, podbiegł Damazy, nie mogąc pojąć, dlaczego Faustyny przy niej nie było. Z twarzy pani Gilles czytał, że się coś stać musiało, że jakaś zaszła przeszkoda, lecz nie sądził, aby nieprzełamaną być miała. Myślał, że kaprys jaki Zaborskiej szyki im pomieszał.
— Gdzie one są! gdzie! — zawołał podbiegając niespokojny.
— Ja już trzeci dzień was szukam, gonię i dopytać nie mogę — zawołała pani Gilles — nic nie wiecie! Zdradził ktoś! Wolski przyleciał wieczorem i z rozkazu księcia, wsadziwszy je na brykę, z kozakami jak niewolnice do Białej wysłał.
Zbiegli się wszyscy słuchać wiadomości pani Gilles i patrząc po sobie — oniemieli. Damazy obie pięści podniósł w górę, jakby bić kogoś chciał.
Nie odzywał się nikt, Gilles lamentowała.
— Kiedyż się to stało?
— Trzy dni temu. Są już od dawna w Białej.
Miał tyle przytomności Marcjan, że jejmości za złą nowinę a dobre jej serce podziękował, Damazy klął i rzucał się.
Bohuszewiczowi, choć serdeczną miał dla nich sympatię, polowania jednak żal było — a Butrymom wcale się patrzeć nie chciało.
— Idźcie — rzekł im — radźcie, a ja się popatrzę, znajdziemy się u mnie, gdy zechcecie, i postanowicie, co uczynić.
— To już postanowione — rzekł Damazy uspokoiwszy się nagle — nie wiem, co Marcjan z sobą zrobi, lecz ja do Białej jadę.

239