Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

żywego ducha, oprócz służby, nie tylko w Radziwiłłowskim pałacu, ale po innych dworach znaleźć nie było można. Musieli więc do gospody zajechawszy czekać, ażby łowy się skończyły. Łatwo to było poznać, bo wszystka gawiedź, co się potoczyła tłumami nad Wisłę, powracać zaczęła nad wieczorem. Poszedł więc Marcjan pod pałac krążyć, czy mu się kogoś napotkać nie uda.
Na ostatek spostrzegł jednego z leśniczych, który rękę miał okaleczoną i prędzej od innych spieszył, aby mu ją dr Dubiski opatrzył. Wszyscy oni do podłowczego przywiązani byli i Butrym nie obawiał się go zaczepić.
Powitał go smutnie ranny.
— Ot, jak mnie wilczysko podrapało — rzekł obwiniętą ukazując rękę.
— Nie słyszałeś, jak długo chorąży bawić tu myśli?
— Wolski mówił dziś, że niebawem do Białej powracają — odparł leśniczy — a ludzie mówią, że nasz pan z hetmanem całują się i ściskają, przecież długo z sobą nie wytrwają. A że książę hetman ma tu jeszcze pozostać, my pewnie prędko do domu powrócim.
Tej tylko wiadomości potrzeba było Butrymowi i dobre słowo dawszy rannemu, sam do gospody pośpieszył. Na noc ciemną i chmurną nie potrzebowali się wybierać Butrymowie i zaczekali do rana.
Mając konie młode i zdrowe, nie szczędząc ich, jechali pośpieszając, a po drodze wypytywali się o bryczkę, którą kozacy przeprowadzali; powiadano im, iż młodsza z kobiet jadących, chora i zapłakana, litość we wszystkich obudzała.
Damazemu pilno było dać jej o sobie znać, iż tu jest i znowu starać się będzie, jak wprzódy, o uwolnienie jej z tego więzienia. Marcjan, który w skrzydle pałacowym miał jeszcze swoje rzeczy, których zabrania nikt mu wzbronić nie mógł, obiecywał w tym usłużyć.

241