Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

Damazy pokazywać się na miasteczku jawnie nie mógł, a że o zmroku przybyli, zajechał do reformatów, gdzie pewnym był gościnnego, choćby na jedną noc, przyjęcia.
Marcjan, nie potrzebujący się taić z sobą, zaszedł do Chai, izbę sobie kazał dać, a nazajutrz rano nająwszy furmana pojechał do zamku rzeczy swoje zabierać.
Wiedziano tu już o jego przygodzie; lecz że więcej miał przyjaznych niż niechętnych, nikt mu zabierać nie bronił, co do niego należało.
Korzystając z pobytu w zamku, chciał się do sługi Zaborskich dostać, aby przez nią Faustynie oznajmić o bracie, ale tu znalazł taką straż i drzwi na klucze pozamykane, że się dobić nie mógł.
Udał się więc na pożegnanie do Szurskiej, pewien tego, iż ona Zaborskiej wspomni o nim, a może i Faustynie, której łatwo domyślić się będzie, iż on bez brata nie przyjechał, a brat nie przybył darmo.
Szurska milcząco go przyjęła i połajała nawet.
— Gagatek z acana — rzekła — nie mogłeś się to z Wolskim pogodzić? Fumów w nosie nie trzeba mieć, kto chce pański chleb jeść.
Napomknął Marcjan, że Zaborską pożegnać by chciał, ale widzieć się z nią nie mógł.
— O, teraz ich pilnują — zamruczała Szurska — a i temu wyście winni! Młokosy, co to wam w głowie? Mało na świecie kobiet?!
Uśmiechnęła się wzgardliwie.
Z niczym tedy prawie z zamku się wyniósł do Chai Marcjan.
U reformatów Damazego wprawdzie na noc przyjęto i konie w stajni pozwolono postawić, ale ojciec Remigi, dowiedziawszy się o Butrymie, kazał go do siebie zawołać.

242