Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

Daleko więcej go to obchodziło, gdy się dowiedział od brata, że około Zaborskich dozór był tak pilny, że on, na zamku będąc, docisnąć się do nich nie mógł.
Nie tracąc czasu, natychmiast Butrym poszedł pod okna Faustyny, aby się jej chociaż pokazać. Znalazł okiennice wprawdzie poodmykane, ale stojąc tu z godzinę, na próżno czekał, aby się mu ukazała. Znając jej okno, ośmielił się parę razy rzucić grudką śniegu ku szybom, lecz i tym uwagi na siebie nie zwrócił.
Do mroku prawie tu przebywszy musiał wreszcie odejść, bo straż pod zamkiem wartę zaciągała. Nazajutrz niedziela była, miał więc nadzieję Butrym u fary zobaczyć Faustysię, gdyż zawsze na wotywie bywały. Wiedział, w której siadały ławce, i podniósłszy kołnierz, aby Zaborska go nie poznała, zajął niedaleko stanowisko.
Jakoż przyszła na wotywę umalowana i strojna jejmość, ale bez córki. Co to znaczyć miało, nie wiedział był Damazy, lecz stojąc blisko, usłyszał, jak Szurska, także przybywająca na mszę, zapytała Zaborską:
— A z córką coście to zrobili, że jej nie ma?
— Chore biedactwo! — odparła matka wzdychając. — W podróży tak nas pędzili po złych drogach, a bryka trzęsła, że mi się rozchorowała i nie może do siebie przyjść, w łóżku leży.
— Nic jej nie będzie — szepnęła Szurska.
Z początku Damazy chciał korzystać z tego oddalenia się matki i wkraść się do zamku, aby Faustynkę zobaczyć, ale zadzwoniono, msza święta wyszła i pobożny chłopiec nie śmiał jej opuścić, mając to za grzech. Modlił się też gorąco, aby mu Bóg dopomógł.
Tą chorobą dziewczęcia zasmucony, tegoż dnia Damazy udał się do swojego przyjaciela leśniczego, u którego się ukrywał, niedaleko od miasta, wśród puszczy, aby tam sobie znowu zapewnić przytułek, dopókiby nie ob-

244