Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

myślił ucieczki, do której Marcjan pomagać mu obiecywał.
Ten taić się z sobą nie potrzebował i czekał jawnie na powrót chorążego, w którego kasie miał jeszcze do odebrania zaległość. A że w karczmie życie wiele kosztowało i niespokojne było, wyniósł się do mieszczanina Zahajki, do dworu przy ulicy, która szła koło Akademii na Wolę.
Zahajko dawno mu był przyjazny i chętnie mu izbę dużą odstąpił, do której Marcjan z rzeczami swymi się wprowadził.
Z Warszawy przybyli ludzie i fury opróżnione, pouwalniani ludzie przybywać zaczęli, oznajmiając o prędkim księcia powrocie.
Przyjechał i Dederko, którego Butrym znał, nie będąc z nim nazbyt poufałym, ale czując w nim nieprzyjaciela Wolskiego. Nie wydawał się on z jawną niechęcią przeciw człowiekowi niebezpiecznemu, ale też i wstrzymać się nie mógł, by z niego nie drwił i na niego nie sarkał.
Butrym poszedł do niego nazajutrz na zamek i zastał go odpoczywającego po warszawskich trudach, na tapczanie wyciągniętego, z fajką w ustach.
— Butrym! Pan Jezus przy dziecięciu! — zawołał zrywając się Dederko. — Jak to? ważysz się waćpan pokazywać na dworze naszym, majestat Wolskiego obraziwszy?!
— Jużeśmy z sobą skończyli — odparł Butrym spokojnie. — On do mnie strzelił, a jam na niego plunął, zatem kwita byka za indyka. Tymczasem mam w kasie książęcej kilkaset złotych, no — chorążego chcę pożegnać, a za służbę mu podziękować.
— I nie boisz się? — odparł Dederko.

245