Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

— A czegóż bym się miał lękać? Pokrzywdzono mnie, więcej się nie spodziewam.
Dederko nań popatrzał.
— Czyń, jak uważasz lepiej — rzekł — tylko cię przestrzec muszę, że chorąży powraca z Warszawy zły i nieukontentowany, gniewny i kwaśny jak nigdy.
— Co? polowanie się nie udało?
— Jako żywo! doskonale poszło, bo niewiele miał Wolski do czynienia, gdyście wy niemal wszystko zrobili za niego.
Podkoniuszy się trochę zatrzymał, jakby ważył, czy mówić, czy milczeć. Znał jednak Butryma, że go nie zdradzi.
— Nie wiem — ciągnął po chwili — czy książę po polowaniu spodziewał się jakich łask nadzwyczajnych i na tym się zawiódł, czy go w oczy biło, że brat hetman zawsze przed nim szedł przodem — dosyć, że co by miał ze dworem być lepiej niż dawniej, na Brühla i na króla się krzywi mocno. Drudzy powiadają, że... ale to temu wierzyć trudno, skłania się do Familii i Czartoryskich i gotów podać im rękę.
— Temu mi się wierzyć nie chce — przerwał śmiejąc się Butrym. — Ale kiedyż książę powraca?
— Lada dzień go oczekujemy — odparł Dederko.
— A nie bylibyście łaskawi o mnie mu słówko napomknąć, że mu się chcę pokłonić? — pytał Marcjan.
— Ja? przeżegnaj się, człowiecze — rozśmiał się koniuszy — albom to ja faworyt i ucho jego mam? albo to moje słowo u niego co warte? Chyba chcecie, abym przez Wolskiego to uczynił...
— Ja z Wolskim nic mieć nie mogę do czynienia.
— Ja zaś sam, biedaczysko, nic dla ciebie zrobić nie potrafię, choćbym i chciał — dodał Dederko. — A gdybym na twym miejscu był — o te kilkaset złotych w ka-

246