Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— E! e! — zamruczała Chaja — wiem, co książę o was mówi, że dopiero polowanie u niego idzie, gdy was łowczym zrobił.
Marcjan przebąknął coś niewyraźnie. Zamilkli na chwilę, a wicher w tej chwili uderzył okiennicami i świsnął przeraźliwie, po rynku przelatując.
— To pora! — odezwała się Chaja. — Jutro żadnej drogi nie będzie. Lepiej dzień w mieście przestać, samemu i koniowi spocząć, niż na gościńcu gdzie zmarznąć.
Dwaj Butrymowie nic nie odpowiedzieli. Chaja nie odchodziła, choć rozmowa zdawała się być wyczerpaną.
Jakby coś sobie przypomniała, uśmieszek po bladych jej ustach się przesunął. Spojrzała na zadumanego Damazego i ciszej go spytała:
— A wiesz pan, co się z Zaborską stało?
Drgnął Marcjan usłyszawszy to zapytanie, a i Damazy się zmieszał, bo ono dowodziło, że Żydówka więcej pamiętała i wiedziała, niż było potrzeba.
— Co jemu do Zaborskich — odezwał się podłowczy, zabiegając, aby się brat nie zdradził.
— Jak to? jak to? albo się to jemu ten młody kwiatek nie spodobał? Albo nie biegał za panną?
I rozśmiała się stara.
— Kiedy to tam było! — zamruczał posępnie Damazy.
— Nie tak dawno — ciągnęła dalej Chaja — ale chwalić Boga, żeś waćpan o niej zapomniał.
I ręką ku zamkowi machnęła.
Butrymowie milczeli nie chcąc przedłużać rozmowy, a stara zakończyć jej nie chciała.
— No, nie wiesz pan, co z Zaborskimi się stało?
— Skądżebym miał o tym wiedzieć! — dość dobrze udając obojętność rzekł zwolna Damazy, którego brat oczyma w niego wlepionymi pilnował.

23