Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

nie byli. Na dworze książęcym, czując się też pewną potęgą, Dubiski pilnował powołania, a z ludźmi obchodził się jako z subiektami mniej więcej eksperymentów dostarczającymi.
Wszyscy mu tu byli obojętni, a stosunków odgadywać nie chciał ani badać. Kto nie był chory, na tego Dubiski nie patrzał. Szanowano go i oszczędzano, bo dawał dowody nauki swej i przenikliwości.
Proszony, aby poszedł do Zaborskiej, udał się tam natychmiast. Znalazł Faustysię w łóżku z trochą gorączki, roznerwowaną bardzo, spłakaną, bez żadnej choroby wyraźnej, która by się oznaczyć i nazwać dała, ale w stanie, który przystęp wszystkim chorobom ułatwia. Nakazał spokój — jak gdyby go kiedy można nakazać — i jakieś nic nie znaczące paliatywa. Matce powiedział wychodząc, aby córki niczym nie drażniła.
Na zapytanie chorążego odpowiedział poważnie, iż chora potrzebuje wypoczynku, troskliwej opieki, ale niebezpieczeństwa nie ma żadnego.
— Zdaje się, mości książę — dodał — z tego, co mi matka opowiadała, że ostatnia nagła podróż z Warszawy, po nocach, pośpieszna, w której nie oszczędzano kobiet, jest choroby przyczyną. Musiano się z nimi obchodzić nieoględnie.
Książę, chociaż sam nakazał wywiezienie i pośpiech, winę zrzucił na Wolskiego — i wieczorem go złajał.
— Co książę słucha babskiego gadania! — odparł łowczy. — Podróż z chorobą nie ma związku, ale w Warszawie spodziewali się widzieć z Butrymem.
— Co ty mi tymi Butrymami ciągle dokuczasz! — krzyknął chorąży.

— Bo ja wiem, że poty z Zaborskimi nie będzie spokoju, póki my nie zamkniemy do ciupy dawnego jej amanta.

249