Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zamknijże go, niech się to skończy — zakrzyczał książę. — I żebym ja o tym nie słyszał więcej.
Codziennie posyłano Dubiskiego dowiadywać się o zdrowie panny i czy z łóżka nie wstała, gdyż chorąży coraz niecierpliwiej w odwiedziny się wybierał, a Faustynka nie wstawała.
Tymczasem Marcjanowi ze dworu dano znać, ażeby do kasy książęcej po zaległość się zgłosił, pokwitował ze wszelkich pretensyj i w trzy dni najdalej z miasteczka się wyniósł, bo go tu książę cierpieć nie chce.
Wiadomość tę odebrawszy Butrym ani nią się zmartwił, ani go ona bardzo zdziwiła. Ponieważ kilkaset złotych dla niego wiele stanowiło, począł od tego, że do kasjera z papierem poszedł i co mu należało — odebrał. Kwit, jaki mu podpisać dano, manu propria kontrasygnował. Co się tyczy wyjazdu rychłego, namyślał się, nie wiedział bowiem jeszcze, co robić z sobą, a dla samego brata nazbyt się nie chciał oddalać.
Pojechał więc do sąsiednich dóbr Sapieżyńskich szukać sobie jeżeli nie służby, to schronienia, naradziwszy się wprzódy z bratem.
Mógłby był w lasach Radziwiłłowskich, pomiędzy leśniczymi i oficjalistami mając wielu dobrze życzących, łatwo się ukrywać Marcjan, lecz nie chciał nikogo narazić na odpowiedzialność.
Trzeciego dnia gdy się Wolski kazał dowiedzieć, czy Butrym jest jeszcze u Zahajki, powiedziano mu, że wyjechał, zabrawszy całe swe mienie, nie wiadomo dokąd — ku Kodniowi i Terespolowi.
Domyślał się Wolski, iż albo u podskarbiego Flemminga, lub u Sapiehów kondycję jakąś znaleźć sobie musiał.
Nie był jednak spokojny, bo jak sam mściwym był, tak i w drugich zawsze zemsty się obawiał. Przykazał

250