swoim ludziom, aby na zjawienie się którego z Butrymów pilne oko dawali.
Kilka tygodni upłynęło i miało się już ku wczesnej wiośnie, a na bialskim zamku żadna widoczna nie zaszła zmiana. Faustyna, przekonawszy się, iż ją choroba od natrętnych odwiedzin księcia uwalnia, wstawała czasem z rana, a kładła się pod wieczór, doktorowi zaś na wielkie uskarżała się osłabienie.
Zaborska posądzała ją o udawanie choroby, ale nie śmiała już tak zrażonej do siebie córki więcej jeszcze odstręczać gwałtowniejszym postępowaniem. Siadała tylko godzinami przy jej łóżku, nawracając ją, nakłaniając, aby dla księcia była powolniejszą. Na to Faustynka już nawet nie odpowiadała.
Stan ten jakiegoś oczekiwania nieznośnego przeciągał się długo.
Damazy prawie codziennie wkradał się do miasteczka usiłując jakimkolwiek sposobem z zamkiem nawiązać stosunek taki, aby o sobie dać Faustynie wiadomość. Pomimo największych ofiar i narażania się nie powodziło mu się. Straże były czujne, Wolski podejrzliwy, Zaborska stara na krok się nie oddalała.
Służąca, prosta dziewka ze wsi wzięta, rzadko na miasto wychodziła i lękała się przenieść najmniejszego świstka do panienki, bo wiedziała, że Wolski za najlżejsze przekroczenia w służbie zamkowej po kilkaset łóz sypać kazał. Nie było innej drogi nad tę do porozumienia się z Faustyną, gdyż od strony wałów nawet we dnie stawiano straże jawne lub ukryte.
Damazy wieczoru jednego o mało nie wpadł w ich ręce.
Przekupiona i upojona służąca na ostatek, z wielkim strachem, podjęła się kartkę zanieść panience. Udało się
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.
251