Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

— Aj! — mówiła Żydówka ożywiając się. — Pan pamięta, jak one w małym dworku biedę klepały. Często mąki na chleb nie było; a i sól na kredyt brali, a teraz!...
— Cóż teraz, czy brat Zaborskiej wioskę jej zostawił? — spytał Damazy.
— Ach! on! on jeszcze sto lat żyć będzie, a grosza nie puści, i kto wie, komu się po nim wieś dostanie. Ich inne szczęście spotkało — mówiła Chaja uśmiechając się dwuznacznie — wielkie szczęście. Książę się bardzo nad nimi zlitował, wziął do pałacu; łaski wielkie; Aj! aj! Chodzą teraz w atłasach, a stara Zaborska — do niej ani przystąpić; nawet Wolski (wymówiwszy nazwisko to, splunęła nieznacznie), nawet pan Wolski szanuje ją i boi się.
— A skądże tak wielka łaska? za co? — odparł Damazy.
Chaja, która stała o piec oparta jedną ręką, odjęła ją, poprawiła szubkę na sobie, ramiona podniosła, popatrzyła na Damazego z pewnym politowaniem i rzekła tylko:
— Jak to można wiedzieć?!
Znowu chwilę jakąś milczeli.
Chaja wpatrzyła się w ogień, Marcjan brata nie spuszczał z oka. Damazy stał podrażniony i chmurny.
— Pan się dawnym znajomym nie pokłoni? — spytała Chaja trochę szydersko.
— Dajże mu pokój — wtrącił żywo Marcjan — na co się to zdało! Ani się do nich dostać łatwo, ani one teraz na starych znajomych chcą patrzeć.
Chaja się wciąż uśmiechała.
— Książę pan — dodała głowę przechylając z jednego ramienia na drugie — bardzo na te panie łaskaw, ale i bardzo zazdrosny.
— O starą Zaborską? — podchwycił Marcjan. — Nie plotłabyś, stara — dodał. — Co my tam wiedzieć możemy i na co o tym gadać!

24