Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziś koniecznie, choć nocą, a powróci — rzekł po chwili.
Marcjanowi trzeba było czekać, a pod noc na powrót się do Wisznic wybrać nie myślał nawet, bo i szkapa zmęczona była.
Chwostęk wprowadził go do chaty, sam z chłopcem zajmując się przyjęciem, do czego był przywykły, bo stara rzadko się wziąć mogła do gospodarstwa i z pieca tylko dysponowała im, co mieli robić. Wiedziała ona, co gdzie leżało, ile czego było w spiżarence i w bodniach; posyłała męża, który posłusznie szedł za jej rozkazami.
Blada twarz starej gospodyni pokazywała się czasem zza pieca, aby dojrzeć, jak ją zastępowano.
Przygotowano wieczerzę składającą się z jajecznicy i mleka, do których był chleb sczerstwiały, bo w domu go nie pieczono i z miasteczka przywozić musiano. Butrym z sobą miał flaszeczkę wódki, którą i Chwostka poczęstował, i starej się dał jej napić. Przesiedzieli do późna za stołem gwarząc, nasłuchując, ale Damazego jak nie było, tak nie było.
Marcjan niespokojnym być zaczynał.
Chwostęk też nie taił, że i jemu różne złe myśli przychodziły.
Wstali obaj nazajutrz do dnia, rozpalono ogień, aby zagrzać mleka; czekano ranek cały — na próżno.
Czwarty dzień — było się czym niepokoić.
Marcjan czuł, że coś złego się stać musiało, a zuchwalstwo Damazego, który dotąd cudem się ratował, że go nie pochwycono — czyniło to wielce prawdopodobnym. Chwostek już nie mówił tego dnia nic, zadumany był smutnie, zwieszał głowę.
Około południa radzić poczęli, co robić? Czy lepiej by było, aby się stary poszedł dowiedzieć do miasta, czy Marcjan miał jechać sam?

258