Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

Chwostek ofiarował się chętnie, ale niewiele sobie ufał, bo oprócz do karczem, nie miał gdzie zajść, a pytać mu się o Butryma było trudno.
— Pojadę sam — rzekł Marcjan — ale jeżeli rozminę się z Damazym, to mu powiedz, aby tu czekał na mnie.
Ruszył tedy wprost do Białej i wieczorem zajechał nie do gospody, ale do reformatów. Wiedział, że mu o. Remigi na jedną noc nie odmówi przytułku. Gwardian, choć obu braci za zuchwalstwo łajał, choć ganił ich spiski przeciwko księciu, miał litość nad nimi — i niby o niczym wiedzieć nie chcąc, gderząc, konia pozwalał postawić i nakarmić.
— Oj! Ta młodzież! — mówił im — najstateczniejszy z nich jeszcze niewiele wart. — I paskiem groził, ale nie bił.
Marcjan od dawna już nie był w klasztorze; u furty zaraz spytał braciszka, czy brat tu nie był tymi dniami.
— Od dwóch tygodni tu nie postał — rzekł furtian.
Nie było już, chcąc nocować w klasztorze, czasu wybierać się na miasto i Marcjan pozostał w izbie gościnnej. Dano o nim znać o. Remigiemu; kazał go wezwać do siebie.
— Cóż ty tu porabiasz, panie podłowczy? — zapytał go wesoło — bo wątpię, żebyś się znowu o rekuperację dawnej funkcji miał starać?
— Niech mnie Bóg uchowa! — odparł Butrym — rad jestem, żem się stąd wyrwał.
— A! bo wy subordynacji nie lubicie — rzekł gwardian grożąc.
Milczał Marcjan zwykłej słuchając admonicji. Gwardian rozpytywać się zaczął, co w Wisznicach porabiał, potem zapytał o znajomego proboszcza, o to i owo, na ostatek:

259