Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

— Maż ten człowiek sumienie? — wybąknął wychodząc ze swego zwykłego umiarkowania gwardian. — Wiesz lepiej ode mnie, co się na zamku dzieje i do czego on jako narzędzie służy. Rób, czym cię Bóg natchnie, a bądź ostrożnym, aby zamiast jednej, dwóch ofiar nie było.
Przeszedł się gwardian po celi, ocierając pot z czoła i wzdychając — myślał głęboko.
— Wymówiłem ci wczoraj gospodę w klasztorze — rzekł — ale wobec tego bólu i biedy twej, nie chcę, abyś w miasteczku sam się męczył i narażał. Postaw konie w naszej stajni i póki tu jesteś, nocuj u nas.
Butrym podziękował.
Nic mu do czynienia nie pozostało, tylko z dawnych swych znajomości na zamku skorzystać i starać się tych wybadać, którymi Wolski się posługiwał a najczęściej otaczał. Miał między czeladzią, szczególniej w łowiectwie, dużo ludzi sobie życzliwych; lecz potrzeba było zbliżać się do nich ostrożnie, aby oka nie zwrócić.
Na zamek iść nie mógł; postanowił więc u Chai siedzieć i wypatrywać, czy się tu kto nie zjawi z tych, co by mu usłużyć mogli. Lecz do nocy nadaremnie czatował: nikt się nie ukazał. Rachował najwięcej na niejakiego Wątróbkę, bez którego Wolski się prawie nie obchodził.
Chłopak był bardzo przystojny, lat nie więcej osiemnastu, w szczególnych jakichś faworach u łowczego, bo czasem nawet mu się zuchwale stawił, a wszystko mu uchodziło bezkarnie. Między ludźmi, dla których stosunek ten był zagadką, chodziła wieść, iż ów sierotka był własnym synem Wolskiego. Prawda czy fałsz to był, Wątróbka rysami twarzy przypominał nieco łowczego, a obchodził się z nim tak, jakby się go nie obawiał wcale.
Chłopak był łotr, rozpuszczony, napiły od rana do wieczora, napastnik, zbój, ale zręczny, odważny, nie sza-

265