Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

nujący nikogo. Wolskiemu służył, opływał we wszystko, ale go nie cierpiał; rozpowiadał nań najstraszniejsze rzeczy, obiecywał mu szubienicę i odgrażał się nawet. Wolski wszystko to od niego znosił. Razem z nim dokazywał, ludzi męczył, a gdy młodą głowę zalał i rozwydrzył się, politowania nie miał nad nikim — a potem zaraz ze swego pana urągał się i wymyślał na niego.
Kilka razy stawił się po pijanemu przy świadkach zuchwale Wolskiemu, ten mu plagami groził i sadzał go pod areszt — ale wprędce potem sam szedł uwalniać.
Ludzie obawiali się tego gołowąsa tak prawie jak jego pryncypała. Wątróbkę znał Butrym, bo dawniej nieraz nachodził go młokos wygadując na Wolskiego, a naówczas on tego słuchać nie chciał. Chłopak miał jakąś słabość do Butryma i uprzykrzał mu się ze zwierzeniami. Teraz przyszło na myśl Marcjanowi, że mógłby z nich korzystać.
Ale złapać Wątróbkę nie było łatwo. Mając pod dostatkiem wszystkiego w zamku, bo z obawy Wolskiego faworytowi jego dostarczano, co chciał, nie biegał chłopak często na miasto.
Spotkać się z nim więc mógł tylko przypadkiem, na który czekać musiał. Drugiego dnia, siedząc w oknie u Chai, zobaczył go biegnącego z przedmieścia, z jakiejś awantury, z batożkiem w ręku, poświstującego i zaczerwienionego.
Wybiegł więc naprzeciw niego.
Wątróbka, zobaczywszy Butryma kłaniającego się, stanął.
— Chodź się miodu napić! — rzekł Butrym.
Chłopak miał głupi punkt honoru, że do picia zawsze stawał, choć się już zataczał.
— Ano, zgoda! — rzekł wpadając do karczmy. — A wy tu dawno?

266