Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Chaja się obejrzała wkoło i zdawała się nasłuchiwać, jak wiatr szumiał.
— Aj! aj! — rzekła — jaki ten pan łowczy niewierny pan! Choć w taką burzę i zawieruchę, w moim domu przynajmniej można sobie mówić, co kto chce!
— Ja się nigdy nie boję niczego — przerwał zmieszany Marcjan — ale plotek nie lubię.
— Cha, cha! — rozśmiała się Chaja — bodajeś zdrów był. Nie jesteś jegomość niczego ciekawy, bo wiesz wszystko, no ale brat — co innego. Waćpanu Zaborskie ni śmierdzą, ni pachną, a temu — wskazała na Damazego — kwiatek ten pachniał bardzo. I co za dziw! Takiej panienki nawet po dworach szlacheckich ze świecą szukać. Żeby ją teraz wystrojoną zobaczył, choć trochę przymizerniała, niebożątko — wygląda jak wojewodzianka!
Poczęła się smutnie śmiać Chaja.
— Bardzo piękna! — mówiła dalej — choć nie to, co było — rozkwitł kwiatek i nędznieje. We dworze, prawda, wszystkiego do syta, czego dusza zapragnie, ale strach wiekuisty, a na zamku (tu głos zniżyła) jak w więzieniu za kratą.
Z miny podłowczego znać było, że rozmowne tej i poufnym opowiadaniom Chai wcale rad nie był. Syknął kilka razy, jakby jej chciał przerwać, na co się ona nie zdawała zważać, bo ciągnęła swoje.
— Zaborska stara! — ona sama jeszcze się za mąż wydać gotowa, a znam takiego niejednego, co by ją teraz wziął, choć dawniej pluł na nią. Tylko że książę ani starej, ani młodej nie puści na krok od siebie.
— Chajo moja — przerwał niecierpliwie Damazy, który się już nie umiał powstrzymać. — Z tego, co mówisz, widać, że dziewczynę Zaborskiej o coś posądzają, alem ja ją dawniej znał. Stateczną była i hardą; ludzie plotą; staremu się może coś marzy, a ja nie wierzę.

25