Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to jejmość wyrabiasz? do czego te płacze? Co to jest?
Łzami tymi skonwinkowała nareszcie Butryma.
Zbliżył się do niej.
— Nie mam co taić — rzekł. — Brata poranionego okrutnie wziął Wolski i siedzi w lochu pod zamkiem. Koliba wie o nim. Jeżeli możecie przez kogo trafić do niego, aby mu choć jeść dawali i rany opatrzyli, ja tymczasem starać się będę.
Zaborska, której łzy nagle oschły, takim strachem przejętą została, słuchała oniemiała.
— Wiesz na pewno? — szepnęła słabym głosem.
— Bom go widział — odparł jeszcze ciszej Marcjan. — Zlitujże się pani, aby go choć przy życiu utrzymać — a Bóg łaskaw... ja...
Zadumała się Zaborska.
— Zbój! Kat! Oprawca! — poczęła mruczeć. — Z nim i mówić o tym nie można. Koliba — to jego prawa ręka.
Zadumała się i poczęła oczy ocierać.
— Jutro przyjdź do fary — rzekła cicho — powiem, co zrobię.
Poszła żywo gwardiana pożegnać i wymknęła się z celi.
Ojciec Remigi o niczym jeszcze nie wiedział.
— Cóż to za konszachty z Zaborską? — zapytał znowu surowo, patrząc na niego.
— O Damazego mnie pytała — westchnął Marcjan.
— A ty sam nie wiesz, co się z nim stało? — rzekł gwardian.
— Niestety, ojcze mój, wiem już — wiem!
Gwardian oczy podniósł ciekawe, czuł jakby płacz stłumiony w głosie Marcjana.

278