Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

W dzbanie z boku stała woda. Nie pytając Damazego śpiesznie ukląkł przy nim i ostrożnie ujął go za głowę.
Butrym mruczeć począł.
— Daj mi pokój.
Nie usłuchał tego Wątróbka i gałganem w wodzie zmoczonym obmywać go począł. Nie opierał się temu Damazy. Chłopak dosyć zręcznie opatrywał mu głowę, obwiązał ją, przyłożywszy mokry kawał płótna do niej. Z drugiej flaszki potem w usta zaczął mu coś wlewać powoli. Butrym zakrztusił się, odepchnął rękę, lecz wnet jak obezwładniony dał z sobą czynić, co chciał Wątróbka.
Wkrótce po napojeniu tym Damazy odetchnął silniej, rozruszył się i powieki jego podniosły się ukazując oczy, w których życie jakieś połyskiwało. Zdziwiony, przypatrywał się Wątróbce, nie wierzyć się zdając własnemu wzrokowi.
Chłopak-samarytanin z dzieła swojego zdawał się być rad bardzo, uśmiechał się. Widząc, że Damazy nie opierał się, podniósł z niego poszarpane odzienie, szukając ran, którymi był okryty. Wszystkie one prawie, niezbyt będąc głębokie, poprzysychały same, na piersiach i ramieniu tylko dwie głębsze się zaogniły, które Wątróbka obmywał zwolna i kawałkami płótna pozakładał. Okrył potem opończą podartą Damazego i na klęczkach przed nim odezwał się:
— Lepiej ci?
— Lepiej. — Wyciągnął rękę drżącą, schwycił dłoń Wątróbki i ścisnął. Chłopak dobył sporą bułkę z kieszeni, rozkrojoną i napełnioną mięsem, gwałtem niemal wsuwając ją w rękę Butrymowi. Z drugiej dostał flaszkę i pokazawszy mu ją — położył przy nim.
Na ostatek, pomyślawszy chwilę, rozwinął stoczek, uciął go kawałek dla siebie do powrotu, a resztę, razem ze skałką, krzesiwem i hubką, oddał Butrymowi, który

284