Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

Wolski puścił na czas tylko, chcąc się nim posłużyć, nie było przykładu, by kogo z lochów puszczono. Wiedzieli wszyscy o takich, co tu gnili od lat dwudziestu.
Nie przyszło nawet na myśl Damazemu, by chorąży mógł umrzeć, lecz — jakaś nadzieja nie oznaczona, nie wytłumaczona, wstąpiła w serce. Byli ludzie, co o nim wiedzieli, co się nim opiekowali.
Ciekaw był, czy Wątróbka przyjdzie znowu, czy Szurska powróci.
Sił trochę odzyskawszy, jednakże daleko więcej cierpiał niż wprzódy. Gdy go tu rzucono poranionego, po znacznym krwi upływie, padł osłabiony, zrozpaczony i morząc się głodem zwolna przeszedł w stan gorączkowego marzenia i senności. Sny zrazu burzliwe i niespokojne, w miarę jak siły tracił, stawały się coraz mniej wyraźnymi, mglistymi, czucie zastygało. Zdawało mu się, że nieznacznie z tych marzeń sennych przejdzie w wieczny sen śmierci.
Niekiedy dziecięcy nałóg na myśl, na usta przywodził mu modlitwę, szeptał ją, urywała mu się, rozpoczynał na nowo — usypiał. We snach widział Faustysię małym dziewczęciem, z kosami długimi na ramionach, chodzącą boso po podwórku i uśmiechającą mu się, potem starego króla z Lunewilu, siedzącego przy kominie z długą fajką i łagodnie uśmiechającego mu się; widział przyjaciół, brata i jakichś złych zbójów, którzy go dusili za gardło.
W snach gorączkowych plącze się wszystko przeżyte, a najczęściej to, co najdawniejsze, co zapomniane i pogrzebione. Te lata młodości na nowo prześnił był Damazy i teraz rozbudzone wspomnienia ich przychodziły mu żywsze. Sam przed sobą spowiadał się ze wszystkich lat, szczęśliwych i czarnych.

289