Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówiłem — zamruczał chorąży — że to nie ma jak klin klinem, a doktorowie — co oni znają!
Wszyscy się godzili na to, że wino stare węgierskie jest najlepszym ze znanych lekarzy na wszystkie ludzkie dolegliwości.
I stało się, że znowu książę, jakby odmłodzony, wstał sparty na ręku Kaszyca, poszedł do krzesła; tu jeszcze dobrą chwilę z nim mówił o wakujących stanowiskach i tych, które zawakować mogły, z powodu że ich posiadacze niedługo żyć obiecywali; na ostatek, gdy się już świece dopalały, a na salach gości ubyło, czule dawszy dobranoc żonie i księżnie kraj czynie, książę poszedł do gabinetu.
Hajdukowi zaraz przykazał, aby już nikogo do niego nie dopuszczał, i nie przebierając się nawet, jak stał, w paradnym stroju kazał się prowadzić do Zaborskich.
Nie wątpił, że nań tam czekają.
W istocie paliły się świece na stole, obie kobiety poubierane siedziały: Zaborska smutna, a Faustysia jakby gniewna, oburzona i zbuntowana.
Zobaczywszy ją chorąży wprost na kanapę podążył, żądając, aby siadła przy nim, wyciągając ręce drżące, usta sposobiąc do pocałunków.
Dziewczę z wyrazem wstrętu, zmuszone przez matkę, zbliżyło się, spoglądając na starca z tak wyraźną pogardą i niechęcią, iż matka struchlała.
— Perełka ta! królowa! ha — począł mruczeć — a niełaskawa była, uciekła, a książę tu już raz był! Ty, jakaś!
Nie dała mu odpowiedzi.
— Ale bo cię miłuję bardzo — rzekł śmiejąc się — iżbym cię zjadł! Ty, jakaś!
— Mości książę, a mnie na płacz się dziś zbiera — wybuchnęła Faustysia.

302