— Książę żyje — dumnie, pomijając go i nie chcąc się wdawać w rozmowę dłuższą, odparł wojewoda czernihowski.
Chciał Wolski spytać, co się stało, ale nie miał odwagi. Spróbował cicho zaczepić hajduka; ten odpowiedział mu sucho:
— Nic nie wiem.
Tymczasem faworytowi chorążego zależało na tym wiele, aby miał pewność życia lub śmierci. Ufał w to, że hetman, jeśli on mu pierwszy przywiezie wiadomość o śmierci brata i o tym, że on testamentu mu zrobić nie dał — będzie nań łaskawy i wynagrodzi.
To jedno uratować go mogło.
Lecz, uchowaj Boże, gdyby on się wybrał w tę drogę, a chorąży ożył i ozdrowiał? — naówczas bezpowrotnie był zgubionym.
Cały los jego od tego kroku zależał. Nie mógł więc ruszyć się stąd nie mając pewności.
Postanowił uparcie pozostać na miejscu, sparł się o ścianę, skulił i nic z oka nie spuszczał.
Na niego nikt już ani patrzył.
Znał Wolski obyczaj chorążego, że gdy chorym bywał, jęczał głośno, stękał, krzyczał i nigdy nie leżał spokojnie. Cisza w sypialni zdawała się śmierć zapowiadać, lecz dlaczegoby ją tajono? Wewnątrz dał się słyszeć stłumiony krzyk, głos księżny, a potem kroki ku drzwiom przeciwnym. Wyprowadzano ją więc? Na Wolskiego biły płomienie i przechodziły go dreszcze — dłużej już wytrzymać nie mógł tej niepewności. Wiedział, że sypialnia miała drzwi drugie do gabinetu, przy których zapewne nikogo nie było. Wysunął się więc na pokoje do sali, w której panowała już ciemność, przez nią dostał się do gabinetu, w którym jedna woskowa świeca w lichtarzu
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/309
Ta strona została uwierzytelniona.
307