Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

się dopalała. Drzwi nie były strzeżone. Śmiało do sypialni wtargnął tędy Wolski.
Była ona pełną osób, a około łóżka stali wszyscy tak ściśnięci, iż tego, co na nim leżał, dojrzeć nie można było. Na palcach przybliżył się Wolski, obawiając się, aby go nie dostrzeżono i precz nie odegnano. Uczynił się małym, rad był być niewidocznym.
Ksiądz biskup Riokur stał odmawiając modlitwę po cichu, krzyż trzymał w ręku.
U łoża księżna, której nie uprowadzono, jak się fałszywie domyślał Wolski, klęczała płacząc. Przy niej stał ojciec, z rękami na piersiach i głową zwisłą. Kaszyc, szambelan, nieco opodal stojący spoglądał na łoże. Na nim chorąży, na pół jeszcze ubrany, w rozpiętym pąsowym żupanie, który na nim potargano, na próżno zdjąć usiłując, leżał z głową na poduszkach wysoko umieszczoną, tak że podbródki tylko mógł dojrzeć Wolski z daleka. Z boku zaglądając dojrzał otwarte usta, oczy otwarte, osłupiałe, blade, bez ruchu. Lecz pierś się zdawała zwolna poruszać i drgać jeszcze. Ciało jak martwe nie zdradzało już życia.
Kiedy niekiedy zbliżał się Dubiski, brał zwisłą rękę pulsu macając. Milczenie, które cichy płacz księżny przerywał — panowało w pokoju.
Majowa noc krótka miała się ku końcowi, w oknach szarzało już dnia brzaskiem.
Wolski, który winien był wszystko temu umierającemu panu, nie miał ani łzy na powiece, ani żalu w sercu; myślał o sobie. Stał na rozstaju — zginąć mógł albo się ocalić.
Jeżeliby go kto do Nieświeża uprzedził, całe wrażenie, na które rachował, było stracone; a ktokolwiek bądź by tam stanął przed nim, każdy świadczyłby tam i instygował przeciwko niemu.

308