— Gdzie woźnice? — zawołał — ja natychmiast jechać muszę.
Wolski wcale mu nie odpowiedział; pilniejszym było dla niego daleko samemu śpieszyć z wiadomością.
Skoczył na bryczkę — i wśród ciszy poranka a śpiewu słowików zaturkotała ona po bruku podwórca, zahuczała w bramie, biegła już ulicą — i Wolski pierwszy wiózł żałobną wieść tam, gdzie ona jako radosna powitaną być miała.
Gdy opatrzono się szukać Wolskiego, aby księdzu biskupowi Ptolemaidy był pomocą do przygotowań pogrzebowych, nigdzie go nie było na zamku i nikt nie wiedział, dokąd się udał. Pary koni tylko i bryczki brakło w stajniach zamkowych.
Tam gdzie wola jednego człowieka panuje wszystkim, gdzie nikt nie śmie mieć własnej — gdy runie ta cegiełka, utrzymująca sklepienie, wali się ono i sypie gruzami. Tak w Białej po śmierci chorążego wszystko się rozprzęgło w jednej chwili. Każdy korzystał z tego bezkrólewia krótkiego, po którym wiedziano, a raczej domyślano się i przeczuwano, że rządy księcia hetmana „Rybeńko“ nastąpić miały.
Wojewoda czernihowski pierwszy wziął na stronę biskupa błagając go o wiadomość: czy testament, który jemu i żonie przyrzekł uczynić nieboszczyk, był spisany.
— Książę pracował nad nim — odparł biskup z westchnieniem — pisałem pod dyktą jego; papieru zapisaliśmy siła, lecz oczekiwał na Matusewicza, który miał temu nadać formę prawną. Koncepta są w biurkach zamknięte, ale testamentu nie ma.
Tak tedy biedna wdowa, którą wydano za starca w nadziei zapisów, przemęczywszy się z nim lata, zostawała bez opatrzenia, bez przyszłości.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.
310