Stara Zaborska, która część swych ruchomości uratowała, myślała nazajutrz, korzystając z wielkiej łaskawości miecznika, iść do niego, upominać się jeszcze o jakieś obietnice nie spełnione, lecz córka i Damazy nie chcieli tego dopuścić.
Faustysia się zaprzysięgła, że grosza nie weźmie, który by stamtąd pochodził; musiała matka mrucząc zamilczeć, a pilnowano jej, aby kroku nie uczyniła, póki miecznik był w Białej.
Marcjan spodziewał się, że dla brata miejsce wyrobi u Sapiehów, a i sam, choć mu książę Karol chciał dać służbę u siebie, nie myślał się upominać o nią.
Damazy zaledwie cokolwiek do zdrowia i sił przyszedłszy począł o ślub nalegać; nie sprzeciwiała się stara, choć gdy same pozostały z córką, powtarzała jej wzdychając, że ona, z pięknością swą, mogłaby lepszą partię zrobić.
„Gdy kto rozumu nie ma — mówiła w duchu — trudno z nim wojować. Będą się kochali o suchym chleba kawałku, kiedy im z tym dobrze.“ — I ruszała ramionami. Ona przynajmniej o siebie była spokojną, bo wszystkie klejnoty, przez księcia dawane córce różnymi czasy, zabrawszy i po cichu je spieniężając, uciułała trochę grosza na starość.
Damazy natychmiast po ślubie zamyślał, jakiekolwiek miejsce sobie znalazłszy, w lasy gdzieś uciec i tam żyć spokojnie.
Ślub ten jednak, tak upragniony przez nich, musiał się przeciągnąć do jesieni, gdyż Butrymowi o papiery potrzebne ciężko się było postarać, a ksiądz bez nich ślubu dać nie chciał.
Martwili się tym Faustyna i Damazy, a Zaborska nie nalegała wcale na pośpiech, bo jej samej się zostać nie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.
327