Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

zamkniętą, a sień wewnątrz ciemną. Na lewo więc do izby wszedł szynkowej, gdzie Chaja i jej synowa się krzątały koło ognia i garnków.
— Wstał już? — zapytał podłowczy.
— Jak to wstał? — odparła Chaja kłaniając mu się — godzina już będzie, gdy wyjechał.
Żachnął się Marcjan.
— Co mi prawisz? — zawołał.
— Zobacz pan naprzeciwko — odpowiedziała stara. — Icyk tam pewnie na sianie śpi, bo izba ciepła.
— Dokądże? jak? — zawołał niespokojnie podłowczy. — Nie kazał mi powiedzieć nic? Mieliśmy widzieć się z sobą! Co u licha!
— Owszem — odezwała się Chaja. — Kazał się kłaniać bardzo i mówić, że jak będzie wracał, wstąpi do was.
Zaniemiał pan Marcjan, stał długo zadumany i niepewny jeszcze, co zrobi i czy pytać ma więcej, lecz, namyśliwszy się, kiwnął tylko gospodyni głową, wyszedł i na powrót do zamku pociągnął.
Rozedniało tymczasem zupełnie i po wczorajszej zawierusze dzień się zrobił jasny, wypogodzony, mroźny. Kupy tylko wielkie suchego śniegu zalegały kąty i leżały dziwnie wiatrem ponasypywane, tak że gdzieniegdzie ziemia gołą była, a tu i ówdzie, jakby wałami ogromnymi, sięgającymi do dachów, poprzerzynaną.
Na targ też nie widać było nadjeżdżających sani chłopskich, a ludność miejska przed chatami tylko nocne nasypy rozkopywała.
Marcjan, powróciwszy na zamek, siadł jak wczoraj u komina, na którym znowu gorzał ogień z polan olszowych — zadumał się o bracie.
Nierad był, aby o nim na zamku wiedziano, a choć Chai pewnym się zdawał, że ona o gościu tym mówić nie będzie, to za ludzi w gospodzie ręczyć nie mógł, aby o nim

31