Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

się nim nie chwalił ksiądz gwardian, że się go nie obawiano — najskuteczniej mógł się posługiwać. Przenikał on wszystkich, gdy go wcale o przenikliwość nie posądzając odsłaniano się przed nim dobrodusznie. Ksiądz gwardian był wszędzie gościem najpożądańszym, bo przynosił ze sobą wesele, pociechę, zgodę. Pod tym skromnym habitem kryła się osobistość niezmierny wpływ wywierająca na społeczeństwo, choć mało kto wpływ ten uznawał.
Podłowczemu wypadało z ową faską łosiowego mięsa i jałmużną przedświąteczną zajrzeć aż do celi gwardiana. Osobliwszym trafem zastał go samego, co się zdarzało rzadko, przechadzającego się po celi z różańcem w ręku.
Po przywitaniu i ucałowaniu ręki pan Marcjan opowiedział, z czym był przysłany; wyliczył tynfy na stole i oznajmił przybycie faski, za którą ksiądz Remigian podziękował.
— Jutro zaraz pójdę na zamek podziękować benefaktorowi naszemu, księciu jegomości, za to, że o ubogich sługach bożych nie zapomina, którzy za niego modlą się i modłów zanosić nie przestaną.
To rzekłszy sięgnął ks. Remigi do szafeczki i uśmiechając się zaproponował posłańcowi lampeczkę miodu, której on nie odmówił.
Po czym siadł sam przy stoliku i zaprosił podłowczego, aby usiadł.
— No, cóż tam u was słychać? — zapytał.
— Dzięki Bogu, nic — rzekł Marcjan — bo gdy u nas co słychać, najczęściej nic dobrego. Lepiej, że cicho.
— Książę chorąży zdrów?
— Niedomaga jak zawsze, ale gorzej nie jest.
— Dla starych zima zawsze ciężka do przebycia — dodał gwardian i chwilę pomilczawszy, jakby od niechcenia, wlepiając oczy w podłowczego zagadnął go:

33