Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

raniusieńko, starałem się go skłonić, aby tu niedługo popasał, ale to szalona pałka.
Zachmurzył się podłowczy.
— Ten człowiek — zawołał — siebie i nas obu gotów zgubić. Z księciem żartów nie ma, a on mu się łatwo narazić może — ale kto go przekona! Wczoraj gwałtem chciałem namówić, aby precz jechał; posłuchał więc mnie pozornie, z gospody się ruszył, a pewien jestem, że gdzieś w miasteczku lub okolicy się ukrywa i — piwa nawarzy.
Załamał ręce podłowczy.
— Ojcze gwardianie dobrodzieju — rzekł — gdyby się znowu tu kiedy zjawił, wytrzyjcie mu dobrze kapitułę. Prędzej was, niż mnie on posłucha. Nie chcę mówić nawet, co go tu przyciągnęło.
— Ano — wiem ci ja! wiem — ręką dając znak odezwał się gwardian — nie macie potrzeby się spowiadać. — I nagle urwawszy, weselszym głosem dodał gwardian:
— Pan Bóg łaskaw, ochroni go od złego i natchnie rozumem. Nie frasujcie się zbytnio.
Tak zakończył nagle ksiądz Remigi i o lesie, łowach, śniegu i zwiastującej się zimie mówić począł umyślnie, aby Damazemu dać pokój. Podłowczy ledwie przytomnie umiał odpowiadać, tak go poruszyło to, iż się o bracie dowiedział od księdza gwardiana, nie wątpiąc już, że się będzie w miasteczku gdzieś przechowywał. Gdzie? odgadnąć było trudno.
Z posępną twarzą pożegnał Marcjan ojca gwardiana i puścił się na powrót do zamku, gdy w ulicy oko w oko zetknął się z Pawluczkiem, wyrostkiem Damazego. Poznawszy go, gdy ten chciał się schronić w podwórko, aby uniknąć Marcjana, chwycił go za opończę i zatrzymał.
— Co ty tu robisz! pan gdzie? — zawołał — prowadź mnie do niego!

35