Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

znajdując ludzi chłodniejszymi coraz, stają się przez to nieznośniej napastliwymi.
Godzina była przedwieczorna. Zaborska siedziała na małej kanapce u okna, przed stoliczkiem, który drgał ciągle, rękami i nogami poruszany. Prowadziła bowiem rozmowę z mężczyzną stojącym przed nią z czapką w ręku, który albo świeżo przybył, albo zabierał się do odejścia.
Gość ten lat średnich, prędzej podstarzały niż młody, mógł się jeszcze pochwalić piękną, męską postawą i wyrazem siły w niej całej. Trzymał się żołniersko wyprostowany, nie bez pewnego wdzięku, choć twarz, śniada, blada, ospą oszpecona, wcale piękną nie była.
Odziany dostatnio, nie miał na sobie barwy dworu, choć musiał należeć do niego, bo się tu dumnym zdawał i szabli nawet u pasa nie miał.
Zaborska patrzała mu w oczy pilno, a mówiła jak kołowrotek burcząc bez ustanku.
— Niech sobie robią, co chcą, niech gadają, co chcą! O nic nie dbam, śmieję się z tego. Trudno, żeby nie zazdrościli, kiedy widzą, że książę pan tak na nas łaskaw. Wiedziałam ja zawczasu, że stołki mi przystawiać będą, że posłuchy pójdą, że wysadzić mnie się postarają. Ano, niedoczekanie ich, powiadam koniuszemu, niedoczekanie! nic mi nie zrobią, nic!
Zaczerpnęła trochę powietrza i terkotała dalej:
— Siadajże bo, Łukszta, jaki ty jesteś, siadaj! Weź krzesło.
— Czasu nie mam.
— Co tam, czasu nie mam! na chwilę siądź. Słuchaj, bo to komedie są prawdziwe. Powiadam, komedie! Niechaj to zostanie między nami. Poszli na mnie dziwolągi wymyślając do księżny. Już co skomponowali — domyślić się łatwo. Więc księżna pani, dobrawszy chwili, do księcia, żeby Zaborską do Zawieprzyc z córką odesłać,

41