a tam jej pan wojewoda czernihowski da dworek i ogród...
Roześmiała się hałaśliwie.
— Ale, słuchajcie! — dodała — książę się zaczerwienił, usta wydął, jak to on umie, ręce w tył założył, bąknął tylko. — Ale! — i przez tydzień do księżny nie gadał. Ot, na czym się skończyło! Ot! A oni sobie myślą, trutnie jakieś, że mnie stąd wysadzą!
Łukszta, wąs pokręciwszy, pochylił się ku niej.
— To się wie — rzekł — że oni zrobić pani mojej nic nie mogą; ale tylko jednej rzeczy się obawiać...
I pochyliwszy się jeszcze więcej, począł szeptać tak cicho, że go chyba jedna Zaborska słyszała.
Gdy skończył, porwała się niecierpliwie.
— A od czegóż ja jestem? — zawołała — z oka na chwileczkę nie spuszczam, na krok nie odstępuję. O! o! mądry będzie, kto się do niej dostanie! Licha zjedzą, nim co skomponować potrafią. Z palca nic wyssać. A ona też ochoty nie ma najmniejszej do ludzi. Słowo daję. Siedzi po całych dniach na krosnach szyjąc, nawet żem aż do fary na nabożeństwo ledwie zdołała gwałtem ją wyciągnąć.
Pan koniuszy Łukszta wstał, jakby chciał odchodzić.
— Czekajże! — wyciągając ku niemu chudą rękę zawołała Zaborska. — Czego bo się tak śpieszysz? Cóż ten Wolski? co Wolski? mów!
— Ja się i imienia jego wymówić boję — odezwał się z suchym półuśmieszkiem Łukszta — na kogo spojrzy, ciarki przechodzą. Z nim nam wszystkim trudno.
Zaborska się zamyśliła.
— Ale ze mną on dobrze, nie może być lepiej. Kłania się, kłania! oho! Wie on, z kim jak poczynać!
— Chytry! — szepnął Łukszta — układa się, ale z nim jak z ogniem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
42