Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja się go nie boję — przerwała gospodyni.
— Pewnie, a zadzierać się też nie warto.
— Chybaby sam zaczepił; inaczej nie myślę do wojny wyzywać.
Gdy to mówili, drzwi przedpokoju skrzypnęły, chód męski dał się słyszeć. Łukszta, nastraszony, kułak włożył w gębę i ukąsił się w niego. Wstała z kanapki Zaborska. Po chodzie poznali czy przeczuli właśnie wilka tego, o którym była mowa. Koniuszy rad by był widocznie skryć się gdzieś albo drapnąć, lecz wyjścia nie było innego, jak przez pokój córki, do którego lękał się zajrzeć. Został więc i głos podniósłszy, nim przyszedł Wolski, jakby o nim nie wiedział, rzekł do gospodyni:
— Niechże pani wcześnie da znać o konie do Leśnej, gdyby potrzebowała, bo ja nie zawsze mogę dać. To ten, to ów rozrywają, ani nastarczyć.
— A co para koni do Leśnej znaczy? — odparła głośno Zaborska.
Wtem wszedł Wolski. Był to znany faworyt ów książęcy, powiernik jego, na którego widok drżeli wszyscy we dworze. Gdy się spojrzało nań, nie zdawało się prawdopodobnym, co na niego ludzie mówili. Nie stary był, bardzo przystojny, brunet, z orlim nosem, z białymi pięknymi zębami, a usta mu się niby dobrodusznie uśmiechały. Zdawał się człowiekiem łatwym do życia i wcale nie strasznym. Chytrość i przewrotność, które mu zarzucano, wcale się na twarzy wesołej nie malowały.
Wchodząc spojrzał bystro na Łuksztę, który mu się bardzo nisko pokłonił, i zbliżył się do Zaborskiej, witającej go bardzo uprzejmie i nadskakująco.
Łukszta, chcąc się wynieść co prędzej, powtórzył zmyśloną historię o koniach do Leśnej i wysunął się pośpiesznym krokiem.

43