Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

Wolski wziął się w bok, rzucił okiem po mieszkaniu, uśmiechnął się trochę złośliwie i szepnął:
— Mam dwa słowa.
— Choćby dziesięć! — rozśmiała się gospodyni. — Siadajcie! proszę.
— Gdzie mnie tam przysiąść — westchnął Wolski — tylko co nie widać, jak do księcia zawołają.
— A kawy nie napijecie się?
— Nie ma czasu.
Potarł kędzierzawego, czarnego włosa; Zaborska czekała, co powie.
— Ja do jejmości z sekretem przyszedłem — rzekł głos zniżając — ale mnie nie zdradźcie. Przekonacie się, że Wolski wam życzy dobrze.
Zaborska się uśmiechnęła mile.
— Miejcie wy się na baczności — począł szeptać przybyły. — Gadajcie sobie, co chcecie, a ja to wiem, że w pannie Faustynie na zabój się kochał Butrym Damazy.
— Co? co? Ja bym takiego hołysza...
— Nie mówię, żeby jejmość go sobie życzyła, ale on do Faustysi smalił cholewy.
Nie dając sobie przerwać gadatliwej jejmości Wolski z chytrym uśmieszkiem ciągnął dalej:
— Co to gadać! Co się wie, to się wie. Otóż ja jejmości coś powiem. Damazego brat wysłał do Lunewilu, do króla Stanisława: to wiadomo. Urwał się bestia i powrócił.
Zaborska pobladła.
— Gdzie? jak?
— No, wiem, wczoraj w nocy tu był. Stał u Chai w rynku, przychodził cichaczem do brata, potem Marcjan go odprowadzał, a dziś z rana zniknął.
Zaborska słuchała, poruszona i zakłopotana.

44