Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zniknął, tak, wyniósł się, ale ja wiem, że tu jest i gdzieś się przechował — kończył Wolski. — To już i najgłupszy zrozumie, że jego tu nic innego nie przypędziło, tylko miłość do panny Faustyny. A co? a jak książę się dowie o nim?
— Ale cóż mnie do niego? — wybuchnęła gorąco Zaborska. — Jego tu noga nie postanie, on jej na oczy widzieć nie będzie! To, z pozwoleniem, łajdak, obdartus, hołysz, ja go nigdy do siebie nie wpuszczałam... Może mu Faustynka była w głowie, kto go wie! Mało ona komu się podobała! ale żeby on śmiał...
— Widzisz, jejmościuniu — rzekł spokojnie Wolski, który w tej chwili krzesło sobie przysunął i przysiadł — że ja jej i córce dobrze życzę. Dość, żeby zwąchano, że on tu się koło niej kręci, nasz pan, aj! Boże, utrzymać go nie będzie można w gniewie; gotów tego smyka...
— A! niech z nim robi, co chce! a niech go morduje i katuje, ja żałować nie będę! — z wściekłością poczęła, rękami rozmachując, Zaborska. — Żeby taki jakiś hołysz śmiał mi tu do Faustynki się zalecać i na nią ściągać podejrzenia! Gdyby się pokazał tylko, ja pierwsza dam znać do kordegardy! Niech go biorą...
Wolski słuchał i patrzał pilno, a usta mu uśmiech łagodny przebiegał.
— Książę strasznie jest zazdrosny — dodał. — Nie ma dnia, tak między nami mówiąc, żeby się mnie directe lub indirecte nie spytał: „A był tam kto? a nie widzieliście kogo u Zaborskiej? A chodziła Zaborska z córką? a dokąd?“
Starej głowa się zatrzęsła.
— Już to, jak Boga kocham — zawołała — książę pan w tym nas krzywdzi. Sądź sam! Czy my gdzie za próg nogą stąpniemy? chyba do kościoła... Czy ona spoj-

45