Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

rzy na kogo? My tu jak zamurowane w klasztorze siedzimy.
Nie odpowiadał Wolski długo.
— To się tak mówi — rzekł w końcu — dlatego żebyś jejmość wiedziała, bo ja jej dobrze życzę.
Uniosła się Zaborska i pochwyciła go za rękę namiętnie.
— Słuchaj, Wolski! — zawołała — my z sobą tak wiernie i poczciwie trzymać powinniśmy, bo my tu, no, co tu mówić! Wy u księcia pierwsze oko w głowie, ona... On szaleje za nią. Jak my się za ręce weźmiemy...
Wolski się po swojemu uśmiechnął. Wahał się chwilę, nie był pewnym siebie, potem nachylił się do ucha Zaborskiej i szeptać jej coś począł. W miarę jak mówił, twarz jejmości płonęła i bladła. Zadrgała cała, wpadła w zadumę jakąś smutną. Skończył już, a ona się jeszcze długo na odpowiedź zebrać nie umiała, co przy jej gadatliwości było uderzającym. Widocznie sprawa, o której Wolski zagaił po cichu, nad miarę się jej zdać musiała ważną. On czekał na odpowiedź.
Stara rękę jego trzymała, zniżyła głos, spoglądając na drzwi ku pokojowi córki.
— To twoja rzecz! — odezwała się — ja nie będę od tego! Próbuj! Przeszkadzać nie będę, ale mnie się samej w to wdawać nie wypada. Twoja rzecz. Ano, jakby kto wypatrzył, jakby się to rozniosło!
— Nie może być — mruknął Wolski — ja w tym.
— Ja przeszkadzać nie będę — powtórzyła Zaborska.
Znać było, gdy to mówiła, że przeszkadzać wprawdzie nie śmiała, ale pomagać ochoty nie miała także.
Stał Wolski chwilę, niepewny jakoś, co dalej mówić. Położył palec na ustach, głową skinął i wyszedł.
Zaborska posunęła się za nim kroków kilka przeprowadzając, pomieszana nieco i zadumana, zawróciła się

46