Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

Faustysia odpowiedziała tylko westchnieniem.
Pomiędzy matką a córką, bliżej się przypatrując ich stosunkowi, stało jakby coś, co je od siebie dzieliło, i z obejścia się córki wnosić było można, że wina była nie po jej stronie. Faustysia, nie uchybiając matce, dla której poszanowanie pewne zachowywała, miała nad nią jakąś wyższość i przewagę. Niespokojnymi oczyma mierzyła ją Zaborska, gderała, aby się utrzymać przy swych prawach, lecz widać było, że się jej obawiała, że rada była uczynić ją czulszą dla siebie. Ze strony Faustysi, oprócz chłodnego posłuszeństwa i poddania się woli matki, której władzę uznawała, nic serdeczniejszego czuć się nie dawało.
Zdawała się, owszem, mieć na ostrożności i gdy matka o Wolskim zagadnęła, a Faustysia spojrzała na nią groźno, Zaborska natychmiast umilkła.
I więcej też już o nim mowy nie było.
Matka zawołała na służącą, aby światło podała, bo w mieszkaniu Faustysi robiło się coraz ciemniej, gdy człapanie słyszeć się dało, a stara, poznawszy chód, porzuciła córkę i wyszła do swojego mieszkania. Faustysia, zobaczywszy ją wychodzącą, jakby ciężar spadł z niej, swobodnie siadła znowu dumać i śmielej rzucała dokoła oczyma.
Nasłuchiwała jeszcze chwilę: czy matka nie powróci — niespokojnie — zapaliła potem stoczek, postawiła go na stoliku, tyłem się do drzwi zwróciła i dobywszy zza gorsu kawałek zmiętego papieru pilnie się w nim rozczytywać zaczęła.
Lice jej to się rumieniło, to bladło, zamyślała się, podpierała na ręku, wyjmowała papier i chowała go razy kilka, na ostatek zwinąwszy i ścisnąwszy, szybko nań zaczęła nici nawijać, tak że wkrótce znikł papier dokoła nimi oplątany.

49