Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy jednej nie stało, natychmiast z rozkazu księcia drugą jej z wiosek otaczających dostarczano męczennicę.
Szurska rzadko się kiedy pokazywała u Zaborskich, choć z dala na nie naglądała. Przyjście jej zdziwiło trochę gospodynię. Sądziła, że czegoś potrzebować od niej musiała.
— Niechże jejmościunia przysiądzie, a może co ciepłego? — zapytała Zaborska.
— Nie przyszłam tu za tym — zamruczała niewyraźnie baba — tylko chcę wam powiedzieć coś. Książę z was niekontent.
Zaborska porwała się niespokojna.
— Dlaczego? jak? za co? a cóż my zawiniły? — poczęła gorączkowo i pośpiesznie. — Zmiłujcie się.
— Skarży się, tak — mówiła Szurska — ma rację. Obsypał was łaskami, wyciągnął z biedy: a wy mu kwaśnymi twarzami płacicie.
— Na Boga, jejmościuniu, ale ja padam przed nim, na mnie się poskarżyć nie może...
Stara podniosła skrzywione swe palce i wskazała ku pokojowi Faustyny.
— Co dzień ją uczę rozumu, moja jejmościuniu, klekczę nad głową nieustannie; ale to taka natura, że jej niczym się rozweselić ani dogodzić w niczym. Cóż ja poradzę!
Otarła sobie oczy Zaborska.
Szurska słuchała, usta krzywiąc, jakby co przeżuwała.
— Nasz pan, wy wiecie — poczęła mrukliwie — przy żonie wesela nie znajdzie. Ta też siedzi kwaśna i milcząca, ludzkiej twarzy uśmiechniętej rzadko zobaczy, rad by u was choć trochę się rozchmurzyć...
— Moja jejmościuniu — przerwała Zaborska — robię, co mogę: Pan Bóg widzi.

52