Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

dział ciągle, na zakończenie historii tej oczekując, gdy posłyszał w sionce tupanie, pies zaczął szczekać i w progu, wpadając żywo, pokazał się — ów handlarz z kramikiem.
Marcjan porwał się ze stołka. Już miał go łajać i napaść nań, gdy zbliżywszy się, z przerażeniem, po zdjęciu czapki, poznał w tym przebranym — Damazego.
Ręce mu opadły, usta zdrętwiały, słowa wyrzec nie mógł.
Do jego mieszkania każdej chwili ktoś z dworskich nadejść mógł: co tu było począć? Nie długo myśląc Marcjan pochwycił brata i drzwi drugiej, zimnej izby otworzywszy, wepchnął go do niej co prędzej.
Serce mu biło jak młotem.
Widział teraz wszystko jak na dłoni. Szaleniec ten, przebrawszy się za handlarza z kramikiem, dostać się chciał do Faustysi. Sługa zdradzić mogła. Samej Faustyny pewnym nie był.
Damazy, pochwycony, dostałby się do tych lochów strasznych pod wieżą i zamkiem, których nie widział nikt nigdy, oprócz kluczników, co ich strzegli; a to, co o nich opowiadano, najśmielszego przejmowało trwogą.
Szczęściem, Marcjana nie opuściła przytomność umysłu. Drzwi mieszkania swojego natychmiast na klucz zamknął i wyjął go z zamku. Sam potem za bratem wpadł do zimnej izby.
— Szalony jesteś! — zawołał. — Życie ci niemiłe! Co się z tobą dzieje? — Mówiąc to drżał cały podłowczy, więcej z gniewu niż z trwogi. Zaprawdę, i on wiedział dobrze, że się w kobiecie do szaleństwa rozmiłować było można; ale dla tej miłości głowę tak zuchwale ważyć, nadaremnie, byle tylko zobaczyć kochankę — nie pojmował tego. Buchała z niego gniew i trwoga na przemiany.

56