Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Brat stał przed nim osłupiały.
Nad wszystko zdumiewała go ta niepojęta zimna krew Damazego, to męstwo, dowodzące, że nie znał nie-bezpieczeństwa, na jakie się narażał. Pobyt w Lunewilu, w krajach, w których samowola taka nie panowała jak w Rzeczypospolitej — musiał, zdaniem podłowczego, zatrzeć w Damazym pamięć tego, co tu było możliwym. Potrzeba więc było dobitniej jeszcze opowiedzieć mu wszystko, wyjawić nawet to, czego się po cichu powtarzać obawiano. Damazy zrzuciwszy swą odzież i pokrywszy nią swą króbkę, zatarł ręce.
— Marcjan, daj mi kieliszek wódki — rzekł — w pierwszej izbie ogień rozpal. Juściż, choćby mnie kto u ciebie zastał, nie powieszą za to ani mnie, ani ciebie.
To rzekłszy wyparł go prawie gwałtem do pierwszej izby, a widząc, że Marcjan chodzi jak struty, sam ogień zaczął niecić i na kominie nakładać.
— Otwórz drzwi — rzekł Damazy, pamiętny na wszystko — gdyby kto nadszedł i znalazł je zamknięte a nas pod ryglem, miałby prawo posądzić, że coś złego knujemy.
Podłowczy wysłuchał w milczeniu.
Pierwsza trwoga i gniew przeszły; żal mu już teraz brata było nade wszystko; przemyśliwał, jak go od tej szalonej miłości i stawiania dla niej życia — odciągnąć.
Ogień zabłysnął na kominie; Marcjan dobył flaszki z wódką i nalał jej bratu, sam do niego nie przepijając, bo ani pić, ni jeść nie miał ochoty. W ustach czuł gorycz żółci wzburzonej.
Drzwi od sieni pierwsze zamknąwszy, aby otwieranie ich ostrzegło, gdyby kto nadchodził, podłowczy siadł przy bracie.
— Widzę z tego, coś dziś zrobił — rzekł zwracając się ku niemu — iż wszystko to, com ci mówił u Chai, o czym

58