Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ty myślisz, że rozumem tylko ludzie co robią? — odparł Damazy. — Robią więcej zuchwalstwem i szaleństwem.
— Oszalałeś w istocie.
— Mów zdrów, słowa nie odrzeknę — odezwał się Damazy. — Miłuję ciebie jak brata, jak jedynego, bo nas dwu na świecie tylko jest, ale — przebacz, Faustysię nad wszystko.
Splunął podłowczy.
— Gadać z tobą próżno — począł po chwili — odwodzić cię od tej imprezy nie ma już sposobu: ano, potrzeba, żebyś choć wiedział, z kim masz do czynienia. Gdym ja się na dwór chorążego dostawał, mówili mi o srogości jego i nieubłaganym okrucieństwie; puszczałem to mimo uszów. Nie wierzyłem spełna. Tum się dopiero przekonał, że co ludzie mówią, nie starczy jeszcze. Mało powiadają: więcej jest. Znasz historię Lotaryńczyka.
— Słyszałem już o niej w Lunewilu, bo i tam ona doszła — ano, spełna, jak było, nie wiem — rzekł spokojnie Damazy.
— Niedalej niż cztery lata temu — począł podłowczy — był w służbie księcia ten Lotaryńczyk, szlachcic, oficer odważny, człowiek dzielny, trochę tylko gorączka; bo tu niemal wszystkich miał za ba-i-bardzo, a lekko sobie cenił, nie wyjmując i księcia chorążego, z którego się często po trosze wyśmiewał. Języka nie umiał utrzymać, a gdy co na wątrobie miał, nie zmilczał.
Książę z początku go lubił, potem się za zuchwalstwo zniechęcił do niego. Jak tylko to we dworze postrzeżono, pochlebcy, których pełno, jęli szpiegować oficera i coraz coś na niego donosić.
Byli tacy, co go zgubić chcieli; on o nic się nie zdawał dbać. Raz tedy przy kieliszku wyciągnęli go za język, że na chorążego wygadywać zaczął, że w nim buty więcej niż

60