rozumu i że gdyby Radziwiłłem się nie urodził, ledwie by w piecu potrafił napalić.
Nazajutrz zaraz powtórzono to panu: wpadł w gniew wielki i oficera natychmiast, szpadę mu odjąwszy, na odwachu posadzić kazał. Między towarzyszami miał Lotaryńczyk jednego szczególnie, Manswelda, z którym się wadził nieustannie; nienawidzili się jak pies z kotem. Mansweld się zawczasu odgrażał, że gdy na niego kolej przyjdzie aresztanta pilnować, da mu się we znaki. Choć nierychło, Mansweld dostał wreszcie komendę na odwachu. Pierwszego zaraz dnia, gdy Lotaryńczyk sobie za swój miły grosz z miasteczka miodu kazał przynieść, Mansweld zabronił, aby mu go dawano.
Wzięła się stąd zwada między nimi taka, że się do siebie omal nie porwali. Dano znać Szylingowi, pułkownikowi, na zamku mającemu zwierzchnią komendę, który nadbiegł zaraz, Lotaryńczyka uspokoił i napomniał, oficerowi zganił jego surowość i na tym się niby skończyło. Lecz ledwie Szyling do kwatery swojej powrócił, oni sobie znowu przycinać zaczęli i słowo od słowa, Lotaryńczyk aresztem i obejściem się z nim rozjuszony krzyknął, że służba u księcia i komenda niepoczciwa była.
Mansweldowi tego było potrzeba: świadków miał; komenda najwyższa była zawsze — nazywało się to tak — przy księciu chorążym. Doniesiono mu, że Lotaryńczyk jego niepoczciwym przezywał.
Wpadł książę w pasję największą, tak że przemówić nie mógł, a gdy usta otworzył, pierwsze słowo było: — Okuć szelmę i „krygsrecht“ na niego, głowę da!
Sąd wojenny się tak złożył, że w nim i nieprzyjaciele Lotaryńczyka zasiedli, i zresztą tacy, którzy bronić go nie śmieli, wiedząc, że książę zawczasu na śmierć go dekretował. Do inkwizycji powołano aresztantów samych, a ci
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
61